Z każdym kolejnym krokiem Alarda, śnieg stawał się coraz bardziej rozwodniony, a gdzieniegdzie pojawiały się plamy wczesnowiosennej zieleni. Chłód i przyzwyczajenie sprawiały, że mężczyźnie zupełnie nie przeszkadzał smród krwi świeżo ubitego zwierzęcia, które niósł na ramieniu. W oddali widział już dachy malowniczej miejscowości, jaką było Sunvalley. Odrzucił opadające mu na oczy ciemne, mokre od roztopionego śniegu włosy. Gdzieś w górze odezwał się wieczorny ptak, podczas przyziemna roślinność była przesiąknięta szelestem poruszanych przez małą zwierzynę liści. W brodę myśliwego wplotło się parę liści i małych gałązek, jednak po jakimś czasie strącił je niedbałym ruchem ręki. Zbliżał się stałym tempem do najbliższej, znanej mu karczmy. Całe miasteczko było raczej wiejskim zadupiem, ale słynęło w całym królestwie z dostarczania dużych ilości drewna. Alard nieczęsto się tu pokazywał, gdyż, pomijając nawet to, że nigdzie długo nie zagrzewał miejsca, nie miał tu ani przyjaciół, ani przychylnych mu ludzi. Wiatr dmuchał coraz to mocniej, lecz nawet to nie przyśpieszało miarowego kroku mężczyzny. Poprawił zsuwającego mu się z ramienia młodego jelenia. Był on raczej ciężki, choć na pewno nie tak bardzo jak straszy od niego samiec z którym był na polanie. Ten drugi jednak zdołał umknąć strzałom myśliwego. Wchodząc na kamienistą ścieżkę prowadzącą do południowego krańca miejscowości, zapatrzył się w ciemniejące niebo. Noce stawały się krótsze i mniej mroźne. Myśli kroczącego przez małe dróżki, płynęły swobodnie ku bardziej prozaicznym myślom i potrzebom. Był już nieco zmęczony, kilkudniowe marsze i polowanie dawały się jego mięśniom we znaki, choć starał się tego nie pokazywać. Cholerne Udertwoodzkie lasy, były zacisznym schronieniem, lecz nie stanowiły zbyt przyjaznego otoczenia podczas zimnych, samotnych nocy. Właśnie o owej samotności myślał wtedy Alard. Nie chodziło bynajmniej o brak kompanów, słabych i zdradliwych wiarołomców, czyhających na nie swoją część łupu. Myśliwy od wielu dni nie był z kobietą, więc nie rozwodząc się nad tym wiele, postanowił zmienić ten fakt, najlepiej jeszcze tej nocy. Wkroczył między małe, skromne domki Sunvalley, skręcając w uliczkę prowadzącą na wschodni koniec miejscowości. Tam właśnie, stała spora, jak na taką wieś, drewniana oberża, w której to zamierzał odsprzedać ubite tego popołudnia zwierzę. Światła gospody zamigotały i brodacz przyśpieszył instynktownie. Zapach jedzenia drażnił jego pusty żołądek. Przełknął ślinę, a po jakimś czasie był już u topornych drzwi gospody. Wszedł do środka, przy czym został oblany przyjemnym ciepłem płynącym od ogniska. Zbliżył się do oberżysty, i zrzucił z ramienia jelenia, kładąc go przed facetem. Drugi spojrzał na niego nieco zniesmaczony i nieufny. Alard wyjął nóż.
- Mam go tutaj oskórować? -zapytał, nie kryjąc nawet zirytowania. Dostał parę monet, za które od kupił sobie trochę pożywienia. Rozsiadł się w pobliżu kominka i schodów prowadzących na piętro z pokojami. Jedna izba była na tę noc jego. Ślinka ciekła mu do ust gdy czekał na upragniony posiłek. Ktoś położył przed nim naczynie, pełne parującego gulaszu, czy cokolwiek to było. Spojrzał na osobę która kazała mu tyle czekać. Była to ładna dziewka, o niebieskich oczach i prostych, rudych włosach. I to ją właśnie, Alard upatrzył sobie na tę noc.
"no bo ja chciałabym żeby był śnieg, ale żeby gdzieś rosły te kokosy"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz